Sport – pasja, miłość, walka. Na boiskach i biegowych trasach. Część III
Ostatnia aktualizacja: 28.01.2016 r.
Wtedy przyszedł czas, by zrealizować swoje marzenia i spróbować sił w prawdziwym piłkarskim klubie. Przekonany o swym piłkarskim talencie (oczywiście wybitnym i całkowicie wyjątkowym) męczyłem rodziców i tata zabrał mnie w końcu na trening trampkarzy Hutnika (wówczas potęgi w szkoleniu młodych piłkarzy).
To była pierwsza w moim życiu, weryfikacja marzeń z realnymi możliwościami. Weryfikacja dość bolesna, ale do sportu się nie zniechęciłem, a przy okazji, tramwajowe podróże na treningi ze Śródmieścia do Nowej Huty, były okazją by poznać wielkość naszego miasta. Dla 12-latka samodzielna, prawie godzinna jazda „piętnastką” była sporym wrażeniem.
Przyszłość pokazała, że stadionów świata nie zawojowałem, ale mój największy piłkarski sukces – awans z C klasy do klasy B w barwach TS Rybitwy (mały, ale bardzo sympatyczny klubik) przyniósł mi sporo radości. Takiej zwykłej radości przeżytej z kolegami, z którymi wiele fajnych chwil doznałem. Bawiliśmy się wtedy, jakbyśmy wygrali Ligę Mistrzów. A że to już był futbol dorosłych, dwudziestoparoletnich mężczyzn, to i zabawa była huczna.
Zaraz po trzydziestce zakończyłem piłkarską karierę. Łączenie pracy zawodowej, pracy radnego oraz wychowywania dzieci z treningami i meczami było nie do pogodzenia. Jednak ciągnie wilka do lasu i choć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, to do uprawiania sportu wróciłem już po kilku latach. Tym razem postanowiłem realizować swoje fascynacje biegowe. Pierwsze dwa starty w maratonach zakończyłem dużo przed metą – na 23 i 24 kilometrze. Brak doświadczenia, zbyt szybkie tempo i zwodnicze poczucie siły. Maraton wymaga od biegacza szacunku.
Ale do trzech razy sztuka! Upór, większe dawki treningu i trzeci start w maratonie przyniósł sukces – ze słabym czasem, ale ukończyłem. Przebiegłem 42 km! Po roku, w kolejnej edycji Cracovia Maraton, poprawiłem swój wynik o ponad pół godziny. I choć nadal do najszybszych nie należę, to satysfakcja jest ogromna – ukończenie maratonu to przecież nie tylko przebiegnięcie 42 kilometrów (w moim przypadku w grubo ponad 4 godziny), ale to także paromiesięczna mobilizacja do wychodzenia z domu i regularnego trenowania: biegania w upale, na mrozie, w deszczu i na wietrze. Czasem za dnia, a czasem wieczorem po całym dniu pracy. Każdy trening to radość, to uczucie satysfakcji, przyjemnego zmęczenia.
Bieganie polecam każdemu – nie o osiągane czasy tu chodzi, lecz o przyjemność czerpaną z własnej konsekwencji. Nie trzeba mieć trenera, wystarczy kupić dobre biegowe buty i poznać swój organizm, po prostu stawiać sobie coraz większe cele. Przyjemność gwarantowana!
Serdecznie zapraszam Państwa do działu „o mnie”. Jest tam wiele moich sportowych zdjęć – zarówno kibica jak i uczestnika sportowych zawodów.
W lutym przedstawię Państwu czwartą część mojej sportowej opowieści i kolejny zestaw prywatnych zdjęć. Gorąco zapraszam!